Zdrada to przejaw, a nie przyczyna problemów w związku. Jeśli dochodzi po niej do rozstania, była tylko kropką nad „i”. Zdrada mówi, że pora na zmiany, ale nie wszyscy chcą tego słuchać.
Ma na celu unikanie kryzysu w parze. Jest wyrazem frustracji, braku, próbą zaspokojenia potrzeb poza relacją z partnerem a więc obejścia bolesnego faktu, że z nim to niemożliwe. Bez zdrady trzeba by dokonać wyboru – zostać, pogodzić się z brakiem i cieszyć tym, co jest, lub odejść i szukać gdzie indziej. To trudny wybór a każda z opcji przerażająca. Łatwiej tkwić w niesatysfakcjonującym związku a zaspokojenia szukać poza nim, trzymając to w tajemnicy.
Czasem zdrada wynika z problemów emocjonalnych jednego z partnerów, choć to uproszczenie – skoro drugi z nim się związał, to znaczy, że też ma z tym problem. Na ogół wiąże się z niedojrzałym oczekiwaniem od życia, że nam się wszystko należy, w tym idealny partner, a skoro prawowity nim nie jest, tę brakującą resztę trzeba sobie wziąć „na boku”.
Zatajona zdrada wynika z lęku przed stratą – albo realnych rzeczy, które daje nam obecny związek, albo złudzenia, że w życiu można mieć co się chce i nie trzeba dokonywać wyborów, a więc przeżywać straty niewybranej opcji. Czy ktoś się przyzna do zdrady zależy od tego, czy gotowy jest zaryzykować kryzys z partnerem oraz kryzys osobisty, w którym musiałby się zmierzyć ze swym niedojrzałym, nierealistycznym podejściem do życia i pożegnać z wizją idealnego związku, w którym zaspokajane są wszystkie potrzeby. Kryzys związku może doprowadzić do rozstania, ale też być szansą na dojrzalszy poziom funkcjonowania. Jak będzie, zależy od dojrzałości partnerów, ich gotowości (zdradzającego i zdradzanego) do wzięcia odpowiedzialności za to, co się stało i szukania przyczyn w sobie. Na koniec tego procesu zdradzający musiałby przeżyć głębokie poczucie winy, a zdradzony być zdolny do wybaczenia zamiast pielęgnowania urażonej dumy. Aby to się stało, musieliby wyjść poza czubek własnych nosów i poczuć, że chcą dbać o związek. Jeśli tego nie potrafią, nie są zdolni do dorosłej bliskości. Niekiedy wczesnodziecięce doświadczenia sprawiają, że nie można przeboleć zdrady, dręczący niepokój prędzej czy później niszczy to, co łączy, bez szansy na uzdrowienie relacji.
Mówimy oczywiście o pojedynczych zdradach. Wchodzenie z jednego romansu w drugi, czy długotrwały romans mówią o głębokich problemach osobowościowych, problemach z zależnością, lękiem przed bliskością, oddaniem się. Temat wykracza poza ramy artykułu.
Ale i zdrada sporadyczna, pod wpływem impulsu, chwili, której się żałuje, albo i nie, lecz nie chce się, by zaważyła na dalszym życiu, to ważny sygnał, którego nie można bagatelizować, nawet jeśli się podejmie decyzję, by skok w bok zachować dla siebie.
Nie da się w prosty sposób odpowiedzieć na pytanie – mówić czy nie. To trudny wybór i pełen pułapek. Łatwo się oszukać, że nie ma szansy na twórcze przejście kryzysu w związku, więc lepiej milczeć. W imię tchórzostwa brnie się dalej w krzywdzący wszystkich układ, utyka we własnej niedojrzałości i przyzwala na powtórkę zdrady, bo przecież problem, który ją spowodował, nie został rozwiązany.
Tylko czemu służyłoby odkrycie kart? Czy jest wyrazem troski o związek i kochaną osobę, czy jedynie służy ulżeniu sobie jej kosztem. Ktoś, kto nie radzi sobie z tajemnicą i nie umie pomieścić napięcia, które z niej wynika, musi je rozładować i, za przeproszeniem, traktuje partnera jak klozet do wyrzygania. Niektórzy traktują tak przyjaciół, spowiednika, psychoterapeutę…
Ale życie w zawieszeniu, w półprawdzie, na dłuższą metę jest nie do wytrzymania. Wiszący nad parą kryzys stwarza ogromne napięcie, tak jak i wewnętrzny konflikt, czy ujawnić bolesną prawdę, czy nie. I może po to właśnie była zdrada – by wywołać jawny kryzys, bo bez zmiany już nie można razem żyć. Z tym, że to nie zdrada ma być przedmiotem wyznania, lecz przyczyny. Ale zanim zrzuci się je partnerowi na głowę, warto poznać swoje prawdziwe motywy, te nieświadome, w gabinecie psychoterapeuty.
Autor: Anna Lissewska (http://www.psychoterapia-lissewska.pl/)